Różne

19 listopada 2012 w 16:36

Jak Legimi rzeczywistość czarowało, a raczej czego nie nauczyło się od Steve’a Jobsa

Chcieli dobrze, a wyszło jak wyszło – chciałoby się rzec. Legimi swoim projektem „Czytaj bez limitu” wywołało niezłe zamieszanie na polskim ebookowym rynku. Problem w tym, że z tego zamieszania na razie nic dobrego dla czytelników nie wynikło. Dlaczego?

Obserwując reakcje internautów na całe to zamieszanie, można by odnieść wrażenie, że Legimi stało się ofiarą złych, rządnych krwi wydawców, a rzec można by nawet  „grupy trzymającej władzę”, która, podobnie jak dyktator – główna postać filmu Sachy Barona Cohena – za wszelką cenę bronił swego kraju przed demokracją, tak ona broni polskiego czytelnika przed zbyt niskimi cenami.

W roli ofiary, mniej lub bardziej świadomie, wydaje się stawiać też sama e-księgarnia. Czymże innym jest stworzenie facebookowego wydarzenia „Chcemy czytać bez limitu”? Jest to w pewnym sensie zmuszenie czytelnika do opowiedzenia się po jednej ze stron. Tworzy się w ten sposób swego rodzaju podział, który w normalnej sytuacji rynkowej nie powinien mieć miejsca. Dlaczego? Ponieważ tego typu „rozgrywki” powinny być prowadzone za kulisami, a nie w świetle opinii publicznej. Mnie jako czytelnika nie obchodzi kto, z kim i na jakich warunkach się dogaduje, obchodzą mnie za to: cena, jakość i dostępność e-książek.

I tutaj musimy wrócić pamięcią do zeszłotygodniowej konferencji Legimi, którą opisywałem w jednym z wcześniejszych wpisów. Pojawiło się na niej kilka niepokojących faktów. To już wtedy pomysłodawcy abonamentu na ebooki ustawili się jakby w defensywie. Obecność prawnika tłumaczącego, że nie potrzeba nowych umów i przedstawienie grafiki informującej o reakcjach wydawców mogło u uważnego obserwatora tego rynku spowodować zapalenie się czerwonej lampki ostrzegawczej. Dało się wyczuć, że to co się dzieje, dzieje się za czyimiś plecami. Sam Mikołaj Małaczyński – prezes zarządu Legimi, przyznał, że wydawcy dowiedzieli się o nowej inicjatywie zaledwie na tydzień przed jej planowanym uruchomieniem. Mało tego – jak się później okazało nie do końca byli to wydawcy, ale raczej dystrybutorzy tacy jak Virtualo i Nexto.

Takie działanie trafnie w swoim felietonie na bookznami.pl określa Jan Giemza, nazywając je „radosną partyzantką”.

Przy tej okazji pojawia się pytanie – czy nikt w Legimi nie spodziewał się burzy jaka rozpęta się w związku ze startem nowego projektu? A może wręcz przeciwnie – spodziewano się, solidnie przygotowano i… no właśnie, nikt zdaje się nie przewidział tylko, że wydawcy mogą zwyczajnie wycofać swoje książki. Ot, taki mały prztyczek w nos, a sprawia, że cała idea leży i kwiczy właściwie zanim zdążyła w ogóle wystartować.

Tak do całej sprawy odniósł się prezes Legimi:

– Od wtorku konsekwentnie dążymy do wyjaśnienia wszelkich kwestii, związanych z wprowadzeniem nowej usługi. Widzimy przy tym, jak wiele złego uczyniły niesprawdzone informacje, przekazywane z różnych źródeł wydawcom oraz brak informacji z wyprzedzeniem, za co przepraszamy.

Jest to zatem w pewnym sensie przyznanie się do błędu. Trzeba to ocenić pozytywnie, bo jak wiadomo to zawsze jest duża sztuka.

Pole zniekształcenia rzeczywistości

Robert Drózd opisując rzeczoną konferencję na swiatczytnikow.pl sugerował delikatnie, że próbowano na niej stosować tzw. „pole zniekształcenia rzeczywistość”. I rzeczywiście tak było. Między innymi w przypadku e-czytników, które po tej konferencji mogły wydać się podobnymi do kalkulatora urządzeniami z minionej epoki. Zdaje się, że było tak również w przypadku grafiki pokazującej jak to wydawcy zadowoleni są z nowego projektu. To zniekształcanie rzeczywistości okazało się jednak skuteczne na krótko, bardzo krótko.

Ilustracja porównująca kalkulator do czytnika ebooków

Taka ilustracja Zucha mi się przypomniała ;)

Tymczasem wystarczyło uczyć się od najlepszych. Znany ze stosowania „pola zniekształcenia rzeczywistości” Steve Jobs swego czasu z korzyścią dla wszystkich do góry nogami wywrócił inny rynek – muzyczny. Wtedy właśnie zastosował tę swoją słynną umiejętność na – uwaga, uwaga – wydawcach muzycznych. Nie byłoby iTunes Music Store gdyby nie niezwykła charyzma Jobsa, który do swojego projektu potrafił przekonać największych graczy na ówczesnym rynku.

Tak też mogło zrobić Legimi. Mogło powiedzieć wydawcom: „Słuchajcie – mamy rewolucyjną technologię, która sprawi, że ludzie będą kupować więcej e-książek. To będzie prawdziwa alternatywa dla pirackiego rynku – wszyscy na tym skorzystają, ale żeby to zrobić potrzebujemy waszej pomocy„. Mogło takie przekonywanie rozpocząć miesiące temu. Mogło, ale nie zrobiło tego. Dlaczego?

Wydaje się, że Legimi wybrało drogę na skróty. Postanowiono postawić wydawców przed faktem dokonanym, a to z kolei sprawiło, że ci poczuli się zagrożeni. Trudno im się dziwić. Pamiętam gdy szefostwo jednego z programów partnerskich, w którym działam postanowiło, w związku z wprowadzoną przez siebie promocją, mocno obciąć prowizje partnerów. Wśród tych drugich rozpętała się prawdziwa burza. Nie tylko dlatego, że zdali sobie sprawę, że zaczną mniej zarabiać, ale także dlatego, że nikt nie poinformował ich wcześniej o planowanej akcji i nikt nie pofatygował się aby przekonać ich, że długofalowo więcej na niej zyskają niż stracą.

Oczywiście jest też druga strona medalu. Tajemnicą poliszynela jest, że Nexto i Virtualo, które – podobno zmuszone przez wydawców – wycofały swoje ebooki z Legimi, przygotowują niemal identyczne, konkurencyjne oferty. Ich intencji zatem nie możemy być pewni. Podobnie jak nie możemy być pewni dobrej woli wydawców. Pomimo tego i pomimo dużej sympatii, jaką mam dla tej firmy, jakoś trudno mi pozbyć się wrażenia, że Legimi zachowało się trochę jak jeździec bez głowy i teraz zwyczajnie płaci za swoje błędy.

Sama idea jest szlachetna. Chcemy płacić mniej za ebooki, chcemy żeby były dobrze wydawane i chcemy też żeby były łatwo dostępne. Pomysł Legimi to krok w tym właśnie kierunku. Na razie to nie wyszło, ale – wbrew powszechnemu przekonaniu – w całej tej sytuacji nie ma „złych” i „dobrych”. Jest za to jedno wielkie nieporozumienie.

Nie przegap żadnego wpisu