Zdrowy rozsądek podpowiada, że chęć „materializowania” ebooków zdaje się być zaprzeczeniem całej ideii stojącej za cyfrowym czytaniem.
Pomysł sprzedawania e-książek w kiosku Ruchu zdziwił mnie nie bardziej niż rozśmieszył. Być może nie jestem odpowiednim targetem takich przedsięwzięć, a może zwyczajnie – jako wredny bloger – się czepiam. Tak czy inaczej wyjście ebooków poza Sieć stało się faktem. Pisał o tym ostatnio Paweł Okopień na Spider’sWeb, skądinąd świetnie w tym rynku zorientowany. Artykuł zawiera także zdjęcie małego empikowego stoiska z ebookami (jakkolwiek dziwnie to brzmi), więc warto zaglądnąć, jeśli ktoś nie miał okazji widzieć takowego na żywo.
Ile ebooka w ebooku?
Sam mam mocno mieszane odczucia względem takiego pomysłu na sprzedawanie książek cyfrowych. Zwyczajnie nie mogę pozbyć się wrażenia, że jest to w pewnym sensie wypaczenie tego, czym w rzeczywistości książka elektroniczna jest. Wszak jej główną zaletą jest to, że… de facto jej nie ma. Oszczędzamy papier, przestrzeń, nie chodzimy po nią do księgarni itd. Można by tak wymieniać, ale nie ma sensu, bo znajdą się i tacy, dla których te zalety to tak naprawdę wady. I mają do tego prawo. Każdy ma swoje preferencje, również w tym wypadku.
W każdym razie wizja kiosków obwieszonych „ebookami” wydaje się co najmniej komiczna. O ile w Empiku ma to jakiś względny sens, o tyle kiosk wydaje się ostatnim miejscem, w które uda się miłośnik literatury zwabiony chęcią „napakowania” swojego czytnika e-książkami.
Co najmniej dziwny jest też argument jakoby było to świetne rozwiązanie dla osób, które chcą czytać ebooki, ale z różnych względów nie chcą, czy też nie potrafią za nie płacić przez Internet. Serio? Są tacy? A może ktoś ma tu na myśli użytkowników męczeńskiego gryzoniowego portalu. Naprawdę ich chcemy przekonać?
A może chcemy pokazać tym, którzy jeszcze o tym nie wiedzą, że jest coś takiego jak ebook? Tutaj liczby być może rzeczywiście są większe, natomiast mam wrażenie, że jednak więcej jest tych, którzy zdają sobie sprawę z istnienia czegoś takiego jak książka elektroniczna, ale już nie koniecznie wiedzą, że jest coś takiego jak e-czytnik lub też nie potrafią połapać się w technicznych aspektach e-czytania. W tym wypadku bardziej niż kodów na ebooki potrzebujemy lepszej edukacji.
Jeśli miałbym się dopatrywać zalet takiego rozwiązania, to nasuwa się, niejako naturalnie, pomysł kupowania jakiejś materialnej formy książki cyfrowej, aby ją później komuś sprezentować. I to już jest całkiem ciekawe rozwiązanie, o ile to nie będzie paragon z kiosku (sic!). Pozostaje jednak pytanie: ile ebooków można „wywiesić” w takim właśnie kiosku czy też księgarni? 10, 20, 100? Nawet jeśli będą to bestsellery to przyznacie, Drodzy Czytelnicy, że z natury rzeczy będzie to jednak oferta dość mizerna.
Jedynym interesującym rozwiązaniem wciągającym cyfrowe książki do „reala” wydają się być karty podarunkowe. Tutaj rzeczywiście ma to sens, zwłaszcza jeśli dodatkowo dodamy do tego jakiś bonus. Tzw. bundle, czyli kody na ebooki dodawane do zakupionych książek papierowych też są ciekawą opcją, ale jednak z mniejszym potencjałem.
Prawda objawiona
Postanowiłem przeglądnąć nieco Internet w nadziei, że przeczytam coś ciekawego w temacie. Miałem zdaje się nieuzasadnione przeświadczenie, że nie jestem jedynym sceptycznie nastawionym do tego „newsa” czytelnikiem. Myliłem się; albo źle szukałem. Znalazłem tylko przedruki informacji prasowej, z której możemy się na przykład dowiedzieć, że „ta inicjatywa daje ogromne możliwości dla wydawców, producentów oraz dystrybutorów.” (a niby jakie to możliwości?), tudzież letnie napomknięcia, że to w sumie fajny pomysł. Na szczęście mamy komentujących, ale to za chwilę.
Wydaje się, że zbyt łatwo wszelkie „innowacje” polskiego rynku ebooków przyjmujemy jako „prawdę objawioną”. A trzeba nam pamiętać, że nie każda nowinka w branży jest krokiem w dobrą stronę. „Pierwsza tego typu usługa w Polsce” nie zawsze oznacza tyle samo co usługa potrzebna, czy tym bardziej dobra. Ta z kiosku jest na razie pilotażowa i pewnie tak się to zakończy.
Wolałbym jednak żeby rodzimi wydawcy i dystrybutorzy skupiali swoje działania na: edukacji czytelników; zapewnieniu maksymalnie szerokiej oferty; poszukiwaniu możliwości obniżenia cen; tworzeniu łatwych w obsłudze i wygodnych ekosystemów; oraz wielu innych rzeczach, które można by nazwać pracą u podstaw. Tego dziś brakuje, bo marnujemy czas na projekty, które nikomu nie są potrzebne.
A wracając do Sieci. Skoro nie możemy liczyć na redaktorów i blogerów, to zwróćmy się do czujnych, celnie punktujących komentatorów. Użytkownik o pseudonimie „Guitarman” tak sprawę komentuje na Wykopie: „Każdy ebook już dostępny na dyskietce 5.25”. Sponsorem nośników jest ZUS”.
I niech to będzie puentą tego tekstu, gdyż jego autor nic bardziej oryginalnego wymyślić nie potrafił. Najwyraźniej brakuje mu „kreatywności”, która cechuje nasz rodzimy e-książkowy rynek.
5 komentarzy